,,Nie lubię owijać w bawełnę”
Stoimy w ciasnym pokoiku
czekając, aż nas wywołają.
Jeys zdaje się być
całkowici pozbawiony całego napięcia, które zżera mnie od środka i tylko czeka
na moment, w którym będzie mogło się wydostać. To właśnie przez ten cały stres
zacieram ręce i co chwila zerkam w stronę drzwi, przez które mamy wyjść do
ludzi. Ludzi z Kapitolu. Wystrojonych, kolorowych i uśmiechniętych. Będzie to
jakaś odmiana od szarych, posępnych i wychudzonych mieszkańców Ósemki.
Gdyby ktoś wcześniej
zapytałby mnie czy tęsknię, odpowiedziałabym, że nie. Lecz teraz… w wolnych chwilach
jak ta, myślami wracam do swojego dystryktu. Przypominam sobie dym zalegający nad Obozem gdzie stoją największe fabryki, ludzi wylewających się punktualnie o godzinie siedemnastej, którzy
dopiero co skończyli pracę i ledwo żywe koty, których u nas pełno.
Taty nigdy z nimi nie
było. Nigdy nie okazywał współczucia wobec mieszkańców. Od kiedy mama miała wypadek. Wracał do domu kiedy spałam a wychodził wcześnie rano zanim Tami przyszła.
Obok
mnie zapaliła się czerwona lampka, która wyrwała mnie od ponurych wspomnień. To był znak, że powinniśmy wyjść.
- Sam. Chodź- wzdrygam się
albowiem niechęć z jaką Jeys wymówił te słowa jest wręcz niemożliwa dla
człowieka.
Biorę głęboki oddech i idę
za tym zmienionym chłopakiem w limonkowym garniturze. Pierwszy raz gdy
zobaczyłam jego strój uśmiechnęłam się mimowolnie.
Ja nie wyglądam jak
żarówka.
No, ale dałabym mu 12 punktów za fryzurę, bo w końcu, ktoś ją porządnie ułożył.
Gdy tylko otwiera się właz
słychać głośny wiwat mieszkańców. Uśmiecham się miło jak radził mi Layola i
wychodzę.
Do mnie i do Jeysa podchodzi we własnej osobie Reydmond Scerafild, którego mogłam widywać tylko w
ekranie telewizora. Ma na sobie swój charakterystyczny kapelusz, który obwiązał
czerwoną wstążką pasującą do surdutu i spodni. Jego
czarna koszula zdaje się połyskiwać metalicznym blaskiem.
Uśmiechnięty od ucha do
ucha podaje Jeysowi dłoń a moją z galanterią całuje.
- A oto przedstawiciele
Dystryktu Ósmego! Jeys Porento i Samanta Castle!- klaszcze w dłonie i cierpliwie
czeka aż skończy się aplauz widowni.- Moi drodzy… Powiedzcie jak wam się podoba
Kapitol?- zatacza ręką krąg. Jeys stoi nieruchomo groźnie patrząc na Reymonda,
który nie zwraca na to najmniejszej uwagi.
- Uważam, że jest
wspaniały i bardzo… jaskrawy.- prowadzący śmieje się z mojego porównania.
Publiczność zgromadzona wokoło placu także się śmieje. Uśmiecham się niewinnie.
- Trafne określenie. Mów
dalej- zachęca mnie Scerafild.
- Cóż… co prawda nie
miałam okazji przyjrzeć się mu z bliska, bo przez okno niewiele można dostrzec...- wszyscy znowu się śmieją. Udawaj
niewinną i sympatyczną, jak mówił Layola.- Kapitol i jego mieszkańców widzę
po raz pierwszy na żywo i bardzo mi się tu podoba…- pierwsze kłamstwo na wizji,
mówię sobie w myślach- … wszystko jest takie wyraźne i kolorowe... jak z bajki!- która zamienia się w koszmar - tego jednak nie powiedziałam. Śmieję się cicho co łatwo podłapuje prowadzący.
- No tak. Wyrazistości
nigdy za dużo…
- Dokładnie- wtrącam się.
-… i życzmy jej sobie jak
najwięcej. Miło mi było ciebie poznać Sam… i ciebie też Tajemniczy Jeysie.-
Publiczność się śmieje a ja lekko uśmiecham, aby nie patrzeć na reakcję Jeysa.
- Nawzajem- odpowiadam i
lekko się kłaniam. Potem idę pewnym krokiem przed siebie do Siedziby Trybutów,
jak nazywają ją kapitolińczycy. Tłum wiwatuje jeszcze zanim wejdę do budynku i
wiem, że to nie są wiwaty na cześć nowo przybyłych trybutów.
***
Wszyscy trybuci po
odprawie zostali przydzieleni do poszczególnych pokoi. Nieraz przechodzi mnie
dreszcz gdy słyszę jakiś hałas za cienkimi ścianami, albowiem nasze pokoje
znajdują się jeden obok drugiego. Pokoje mentorów są na drugim piętrze,
jadalnia na trzecim a sala ćwiczebna na czwartym.
Nie wiem kto przydzielał
trybutom ich pokoje, ale mam do tego kogoś pretensje. Po prawej sąsiaduję z
wielkim osiłkiem z Dwójki a po lewej z ognistowłosą dziewczyną z Dwunastki.
Poranki i wieczory, które mamy
wolne spędzam wciśnięta w kąt.
W pokoju znajduje się
prowizoryczne łóżko, telewizor i szafa oraz para metalowych drzwi. Jedne
prowadzą na korytarz a drugie do łazienki.
Nagle ktoś puka, choć mi
wydaje się, że wali w drzwi pięścią. Niepewnym krokiem podchodzę i
otwieram zasuwkę.
W progu stoi równie
drobnej budowy jak ja, ruda dziewczyna. Uśmiecha się do mnie miło.
- Cześć! Nazywam się
Rastra Buliwer. Jestem z Dystryktu Piątego. Mogę wejść?- mówi to z taką
szybkością, że bez zastanowienia kiwam głową.- Dzięki!- piszczy swoim
ciężkim głosikiem. Mija mnie w progu z jakże dumną i wyprostowaną sylwetką.-
Czemu każdy pokój ma inne kolory ścian?! Mój ma różowe a u ciebie są
niebieskie. Też takie chcę!- znów piszczy a ja zdezorientowana mrugam kilka
razy. Dziewczyna siada na moim łóżku.- Słuchaj… zacznę może od razu. Nie lubię
owijać w bawełnę. Ha ha!- wstaje nagle triumfalnie z czego ja lekko
podskakuję słysząc stare powiedzenie z mojego dystryktu, które się często używa.- Jesteś z Ósemki i tam, produkuje się ubrania, no i bawełna…
czaisz?- kiwam lekko głową i próbuję się uśmiechnąć, choć pewnie wyszedł z tego
jakiś grymas. Rastra chyba tego nie zauważyła, bo śmiała się do rozpuku z własnego żartu.– Dobra, ale do rzeczy. Wiesz co to sojusze, tak?- nie czekając,
aż odpowiem kontynuuje.- Otóż… już kilka powstało. Ci z Dwójki, Jedynki, Trójki
i chłopak z twojego dystryktu… jak mu tam? A! Jeys… oni mają jeden sojusz.
Drugi to kilka innych napakowanych mięśniaków a w reszcie pozostałam między
innymi ja i ty… no i jeszcze taka jedna dziewczyna, którą też chcę przygarnąć. Ale
mniejsza o to! Kalkulując budowę, zdolności i charakter wybrałam cię na swoją
sojuszniczkę. Co ty na to?- dziewczyna kończy swój wywód intensywnie mi się
przyglądając. Czuję się taka naga, choć mam na sobie uniform z miękkiego lnu
koloru indygo.
Jej jasno zielone oczy
niemal prześwietlają mnie na wylot.
- No, nie wiem. Może.
Zobaczymy co z tego wyjdzie - mówię skołowana. Rastra uśmiechnięta wstaje i
odgarnia z twarzy kasztanowe włosy.
- Wspaniale! Jutro przyjdź
wcześniej na śniadanie. Mam kilka propozycji do przegadania. Pa!- i tak po
prostu wychodzi zostawiła mnie dziwnie osłupiałą.
Super! Jestem w Kapitolu
jako trybut już drugi dzień i zyskałam sobie sojuszniczkę, o której nic nie
wiem.