1/27/2015

Rozdział 6

 ,,Nie lubię owijać w bawełnę”


Stoimy w ciasnym pokoiku czekając, aż nas wywołają.
Jeys zdaje się być całkowici pozbawiony całego napięcia, które zżera mnie od środka i tylko czeka na moment, w którym będzie mogło się wydostać. To właśnie przez ten cały stres zacieram ręce i co chwila zerkam w stronę drzwi, przez które mamy wyjść do ludzi. Ludzi z Kapitolu. Wystrojonych, kolorowych i uśmiechniętych. Będzie to jakaś odmiana od szarych, posępnych i wychudzonych mieszkańców Ósemki.
Gdyby ktoś wcześniej zapytałby mnie czy tęsknię, odpowiedziałabym, że nie. Lecz  teraz… w wolnych chwilach jak ta, myślami wracam do swojego dystryktu. Przypominam sobie dym zalegający nad Obozem gdzie stoją największe fabryki, ludzi wylewających się punktualnie o godzinie siedemnastej, którzy dopiero co skończyli pracę i ledwo żywe koty, których u nas pełno.
Taty nigdy z nimi nie było. Nigdy nie okazywał współczucia wobec mieszkańców. Od kiedy mama miała wypadek.  Wracał do domu kiedy spałam a wychodził wcześnie rano zanim Tami przyszła. 
Obok mnie zapaliła się czerwona lampka, która wyrwała mnie od ponurych wspomnień. To był znak, że powinniśmy wyjść.
- Sam. Chodź- wzdrygam się albowiem niechęć z jaką Jeys wymówił te słowa jest wręcz niemożliwa dla człowieka.
Biorę głęboki oddech i idę za tym zmienionym chłopakiem w limonkowym garniturze. Pierwszy raz gdy zobaczyłam jego strój uśmiechnęłam się mimowolnie.
Ja nie wyglądam jak żarówka. 
No, ale dałabym mu 12 punktów za fryzurę, bo w końcu, ktoś ją porządnie ułożył.
Gdy tylko otwiera się właz słychać głośny wiwat mieszkańców. Uśmiecham się miło jak radził mi Layola i wychodzę. 
Do mnie i do Jeysa podchodzi we własnej osobie Reydmond Scerafild, którego mogłam widywać tylko w ekranie telewizora. Ma na sobie swój charakterystyczny kapelusz, który obwiązał czerwoną wstążką pasującą do surdutu i  spodni. Jego czarna koszula zdaje się połyskiwać metalicznym blaskiem.
Uśmiechnięty od ucha do ucha podaje Jeysowi dłoń a moją z galanterią całuje.
- A oto przedstawiciele Dystryktu Ósmego! Jeys Porento i Samanta Castle!- klaszcze w dłonie i cierpliwie czeka aż skończy się aplauz widowni.- Moi drodzy… Powiedzcie jak wam się podoba Kapitol?- zatacza ręką krąg. Jeys stoi nieruchomo groźnie patrząc na Reymonda, który nie zwraca na to najmniejszej uwagi.
- Uważam, że jest wspaniały i bardzo… jaskrawy.- prowadzący śmieje się z mojego porównania. Publiczność zgromadzona wokoło placu także się śmieje. Uśmiecham się niewinnie.
- Trafne określenie. Mów dalej- zachęca mnie Scerafild.
- Cóż… co prawda nie miałam okazji przyjrzeć się mu z bliska, bo przez okno niewiele można dostrzec...- wszyscy znowu się śmieją. Udawaj niewinną i sympatyczną, jak mówił Layola.- Kapitol i jego mieszkańców widzę po raz pierwszy na żywo i bardzo mi się tu podoba…- pierwsze kłamstwo na wizji, mówię sobie w myślach- … wszystko jest takie wyraźne i kolorowe... jak z bajki!- która zamienia się w koszmar - tego jednak nie powiedziałam. Śmieję się cicho co łatwo podłapuje prowadzący. 
- No tak. Wyrazistości nigdy za dużo…
- Dokładnie- wtrącam się.
-… i życzmy jej sobie jak najwięcej. Miło mi było ciebie poznać Sam… i ciebie też Tajemniczy Jeysie.- Publiczność się śmieje a ja lekko uśmiecham, aby nie patrzeć na reakcję Jeysa.
- Nawzajem- odpowiadam i lekko się kłaniam. Potem idę pewnym krokiem przed siebie do Siedziby Trybutów, jak nazywają ją kapitolińczycy. Tłum wiwatuje jeszcze zanim wejdę do budynku i wiem, że to nie są wiwaty na cześć nowo przybyłych trybutów.

***

Wszyscy trybuci po odprawie zostali przydzieleni do poszczególnych pokoi. Nieraz przechodzi mnie dreszcz gdy słyszę jakiś hałas za cienkimi ścianami, albowiem nasze pokoje znajdują się jeden obok drugiego. Pokoje mentorów są na drugim piętrze, jadalnia na trzecim a sala ćwiczebna na czwartym.
Nie wiem kto przydzielał trybutom ich pokoje, ale mam do tego kogoś pretensje. Po prawej sąsiaduję z wielkim osiłkiem z Dwójki a po lewej z ognistowłosą dziewczyną z Dwunastki.
Poranki i wieczory, które mamy wolne spędzam wciśnięta w kąt.
W pokoju znajduje się prowizoryczne łóżko, telewizor i szafa oraz  para metalowych drzwi. Jedne prowadzą na korytarz a drugie do łazienki.
Nagle ktoś puka, choć mi wydaje się, że wali w drzwi pięścią. Niepewnym krokiem podchodzę i otwieram zasuwkę.
W progu stoi równie drobnej budowy jak ja, ruda dziewczyna. Uśmiecha się do mnie miło.
- Cześć! Nazywam się Rastra Buliwer. Jestem z  Dystryktu Piątego. Mogę wejść?- mówi to z taką szybkością, że bez zastanowienia kiwam głową.- Dzięki!- piszczy swoim ciężkim głosikiem. Mija mnie w progu z jakże dumną i wyprostowaną sylwetką.- Czemu każdy pokój ma inne kolory ścian?! Mój ma różowe a u ciebie są niebieskie. Też takie chcę!- znów piszczy a ja zdezorientowana mrugam kilka razy. Dziewczyna siada na moim łóżku.- Słuchaj… zacznę może od razu. Nie lubię owijać w bawełnę. Ha ha!- wstaje nagle triumfalnie z czego ja lekko podskakuję słysząc stare powiedzenie z mojego dystryktu, które się często używa.- Jesteś z Ósemki i tam, produkuje się ubrania, no i bawełna… czaisz?- kiwam lekko głową i próbuję się uśmiechnąć, choć pewnie wyszedł z tego jakiś grymas. Rastra chyba tego nie zauważyła, bo śmiała się do rozpuku z własnego żartu.– Dobra, ale do rzeczy. Wiesz co to sojusze, tak?- nie czekając, aż odpowiem kontynuuje.- Otóż… już kilka powstało. Ci z Dwójki, Jedynki, Trójki i chłopak z twojego dystryktu… jak mu tam? A! Jeys… oni mają jeden sojusz. Drugi to kilka innych napakowanych mięśniaków a w reszcie pozostałam między innymi ja i ty… no i jeszcze taka jedna dziewczyna, którą też chcę przygarnąć. Ale mniejsza o to! Kalkulując budowę, zdolności i charakter wybrałam cię na swoją sojuszniczkę. Co ty na to?- dziewczyna kończy swój wywód intensywnie mi się przyglądając. Czuję się taka naga, choć mam na sobie uniform z miękkiego lnu koloru indygo.
Jej jasno zielone oczy niemal prześwietlają mnie na wylot.
- No, nie wiem. Może. Zobaczymy co z tego wyjdzie - mówię skołowana. Rastra uśmiechnięta wstaje i odgarnia z twarzy kasztanowe włosy.
- Wspaniale! Jutro przyjdź wcześniej na śniadanie. Mam kilka propozycji do przegadania. Pa!- i tak po prostu wychodzi zostawiła mnie dziwnie osłupiałą.

Super! Jestem w Kapitolu jako trybut już drugi dzień i zyskałam sobie sojuszniczkę, o której nic nie wiem. 

Kto wygra 25 Igrzyska Śmierci?